Nieśmiertelni, którzy przetrwali

Nieśmiertelni, którzy przetrwali – o rocznicy Powstania Styczniowego

Nieśmiertelni, którzy przetrwali – o rocznicy Powstania Styczniowego(foto. Z kolekcji T. Łysiaka)

W próbie umniejszenia rangi rocznicy Powstania Styczniowego widać paniczny strach rządzących, że tradycja powstańcza znowu zaczyna zasiewać duchowe ziarno. Że czuć ją na ulicach. W czasie marszów i modlitw w rocznice i miesięcznice smoleńskie. Że ona odżywa w Dniu Niepodległości. I że wreszcie – co najważniejsze – może zachwiać tą władzą, która obecnie rządzi. Platforma Obywatelska mieni się przecież partią „racjonalną”. Polityków PiS natomiast wyzywa się od szaleńców. Jeśli tak, to Powstanie Styczniowe stanowi po raz kolejny zagrożenie. Także dla Rosji, gdyż to Matuszka Rasija rozdaje teraz karty w Polsce.

Poetka Maria Ilnicka, wraz ze swoim bratem, napisała jeden z najpiękniejszych i najmocniej brzmiących polskich utworów literacko-polityczno-historycznych – „Manifest 22 Stycznia”. W 1863 r. przedstawiono go Narodowi i Światu jako dokument oficjalnie ogłaszający wybuch Powstania, określanego później mianem Styczniowego. Zaczynał się tak: „Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieklony oporem męczonej przezeń ofiary, postanowił zadać jej cios stanowczy: porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiąc mil na wieczną nędzę i zatracenie…”. Sygnował go Centralny Narodowy Komitet, ogłaszając się jednocześnie Tymczasowym Rządem Narodowym.


Posłowie PO i Palikota blokują Pamięć

Rozpoczynał się niezwykły okres, w czasie którego bardzo słabo uzbrojone oddziały polskie stawiały półtoraroczny opór najpotężniejszej ówczesnej armii europejskiej. Walka ta kosztowała naród polski krwawą ofiarę, ale przyniosła duchowe owoce, które później pozwoliły wywalczyć Niepodległość, a potem przetrwać II wojnę światową oraz okupację sowiecką aż do obalenia komuny i ponownego odzyskania suwerenności. Symbolikę i ikonografię powstańczą wykorzystywały często środowiska solidarnościowe, drukując podziemne materiały, artykuły i znaczki pocztowe nawiązujące do styczniowego zrywu. Właśnie dlatego, że to rok 1863 pokazał, jak nawet przy wielkiej dysproporcji siły fizycznej można prowadzić walkę ze złem, gdyż w ostatecznym rozrachunku liczy się postawa zgodna z wyznawanymi wartościami, a nie tylko doraźna kalkulacja. Manifestanci rzucający w latach 80. XX wieku kamieniami w ZOMO tak naprawdę ciskali brukowce w gębę sowiecką. Jakby chcieli krzyknąć światu: i cóż z tego, że macie rakiety, czołgi i broń atomową? Nie możecie jednak zawładnąć naszymi duszami. Ciągle jesteśmy wolni. Jak powstańcy styczniowi, mający zwykłe dubeltówki naprzeciw bateriom armat moskiewskich. Z jedną różnicą – ludzie Solidarności wygrali. Ich nikt już nie sądzi. Nie stawia pytań, czy warto było. Bo tym razem się udało.
Czy jednak prawdziwą wolność wywalczyliśmy sobie w 1989 r., skoro teraz sejmowa Komisja Kultury, głosami Platformy i palikotowców, chciała zablokować projekt uchwalenia przyszłego roku Rokiem Powstania Styczniowego? Trzeba zapytać, jaki był prawdziwy powód decyzji tego ataku na projekt przygotowany przez środowisko PiS? Jaki lęk kieruje posłami, którzy zaprzeczają potrzebie uczczenia tysięcy bohaterów przelewających krew za Ojczyznę? Czy obawiają się, że takie rocznice będą kształtować tożsamość narodową, niewygodną dla tych ugrupowań z racji politycznych celów? Czy boją się, że Powstanie może im zagrażać obecnie, gdyż jego wymowa jest patriotyczna, chrześcijańska, a także – co ważne – antyrosyjska? I na koniec: czy akt odrzucenia takiego projektu honorującego Powstańców nie byłby właśnie aktem upolityczniania historii? Powstanie – jako wielki, bohaterski i krwawy zryw narodowowyzwoleńczy, niejako ex definitione – powinno być umieszczone w symbolicznym panteonie rocznicowym. To odrzucenie stanowiłoby także swoisty „manifest”. Manifest tego, do czego władza dzisiejsza nie chce się odwoływać, manifest tego, jak rząd dzisiejszy widzi kwestię budowania tożsamości narodowej, na czym chce ją opierać, oraz manifest tego, jaki obraz patriotyzmu widzi on jako „jedynie słuszny”.

Do cytadeli za udział w mszy za Kościuszkę

Powstanie Styczniowe było nie tylko wybuchem inspirowanym przez kilku zapalonych do idei „czerwieńców”, którym roiła się walka gołymi rękami przeciwko bagnetom. Insurekcja leżała w planach sporej grupy patriotów, na której czele stał przebywający na emigracji Ludwik Mierosławski. Jednak styczniowy wybuch to efekt kilkuletniej, narastającej atmosfery, w której z jednej strony rodziły się nadzieje, a z drugiej spadał na polskie karki knut rosyjski. Kolejne manifestacje patriotyczno-religijne powodowały zaostrzające się reakcje Rosjan. Strzelano do bezbronnych ludzi na ulicach stolicy – najpierw 27 lutego zabito pięciu warszawiaków, którzy zapisali się w historii miasta i kraju jako „pięciu poległych”. W kwietniu tego samego roku zmasakrowano na pl. Zamkowym uczestników pokojowych manifestacji, zabijając wedle różnych szacunków od 100 do 300 osób. Jednym z niezwykłych symboli ucisku, uwiecznionym przez Grottgera, było tzw. zamknięcie kościołów w październiku 1861 r. Dramatyczne sceny rozegrały się wtedy w warszawskiej archikatedrze św. Jana i innych świątyniach Warszawy, w których modlono się z okazji rocznicy śmierci Kościuszki. W katedrze na srebrzystym katafalku ustawiono wizerunek Naczelnika. Wszędzie paliły się świece. Rosjanie, na rozkaz generał gubernatora Aleksieja Gerstenzweiga, rozpoczęli oblężenie kościołów. Ludzie zabarykadowali się wewnątrz. W środku nocy Moskale przypuścili szturm, wyważyli drzwi i stanęli zszokowani. Zobaczyli plecy ludzi klęczących w milczeniu, zwróconych w stronę ołtarza. Gdy jeden z oficerów, pobladły z przerażenia, spytał generała-gubernatora, co robić, usłyszał odpowiedź: atakować i bić. Moskale zaczęli walić Polaków kolbami, szarpać, wyciągać na siłę z kościoła. Rozległ się wielki krzyk. Ktoś zaczął bić w dzwon, którego dźwięk niósł się przez całe miasto. Rozwścieczony generał rozkazał uciszyć „kołokoł”, ale Polacy zablokowali drzwi na dzwonnicę. Długo trwało, nim Rosjanie dopadli dzwonnika. Potem wszystkich uczestników mszy zawleczono w długim pochodzie nocnym na cytadelę. Szły warszawskimi uliczkami kobiety, dzieci, starcy, młodzież. Do twierdzy. Za udział w mszy za Kościuszkę. Z okien staromiejskich kamieniczek mieszkańcy krzyczeli, aby puścić niewinnych ludzi. Ale Gerstenzweig popatrzył wściekły w górę i krzyknął na cały głos: „Małczać! ”. A potem postraszył, że i z mieszkań każe wywlekać do więzienia. Okiennice powoli się zamykały…

To tylko jedna scena z tych, które rozgrywały się niemal codziennie na terenie całej Rzeczypospolitej. Jedna…

Rozłamanie polskiej duszy

Tuż przed owym Styczniem przygotowano szatańskie w swojej istocie rozwiązanie „polskiego problemu” – brankę (przy wydatnym współudziale Aleksandra hr. Wielopolskiego). Wystarczy wyobrazić sobie, co musieli czuć rodzice, wiedząc, jaki los ma spotkać ich dzieci. Przypomnę jedynie, że branka była robiona na sposób proskrypcyjny. Wytypowano kilkanaście tysięcy rodzin polskich podejrzewanych o pielęgnowanie patriotycznych tradycji, z których miano wziąć do wojska młodych chłopców. Lista była imienna, przygotowywana tak, aby rozbić, zniszczyć tę tkankę narodową, która mogła w przyszłości być zarzewiem buntu. Natomiast rosyjskie wojsko tamtego czasu było gorsze od wyroku więzienia – to długoletnia służba, w straszliwych warunkach, z dala od domu, w systemie dyscyplinarnym, w który stosowano kary ciężkiej chłosty. Wiadomo było, że młodzież ucieknie do lasu. I wiadomo było, że będzie walczyć.
Ale i branka to także tylko jeden z elementów, jeden z „zapalników”.

Z kolei krytycy Powstania pokazują jego miałkość organizacyjną i wojskową, marnowanie sił i talentów, a w końcu ogromne represje, które dotknęły kraj, wywózki i egzekucje.

Te i inne argumenty można by przypominać w debacie historycznej, rozmawiając o przyczynach, przebiegu i skutkach Powstania. Podobna dyskusja leżała przecież u podstaw ideologicznego podłoża samej rewolucji z 1863 r. (wtedy jeszcze słowo „rewolucja” nie miało dzisiejszych konotacji) – pęknięcie środowisk polskich na dwa główne nurty, „białych”, myślących raczej o trwaniu w autonomii i wyrąbywaniu skrawków wolności w jej obrębie, oraz „czerwonych”, którzy mieli dość rosyjskiego bata nad sobą i pragnęli jak najszybciej zrzucić to jarzmo z Ojczyzny. To rozłamanie polskiej duszy na dwa skrzydła – które umownie można by nazwać „racjonalnym” i „gorącym” – ukształtowało na wiele lat obraz polskiej świadomości historyczno-politycznej. W pewnym sensie trwa do dzisiaj.

Jednak pomimo tylu różnic w ocenie zarówno historycznych wydarzeń, jak i strategii narodowowyzwoleńczych jedno nigdy nie podlegało zasadniczemu sprzeciwowi – chodziło o szacunek dla tych, którzy na ołtarzu Ojczyzny kładli ofiarnie swoje życie.

Do Powstania Styczniowego ruszyło zarówno wielu ziemian, synów szlacheckich, jak i ojców rodów. Nawet jeśli spierali się z „czerwonymi” o sens walki zbrojnej, to gdy ta wybuchła, obowiązek patriotyczny kazał im iść do lasu i walczyć z Rosjanami. Wbrew własnym politycznym przekonaniom. Tak było w arystokratycznej rodzinie Tarnowskich. Oto kilkunastoletni Juliusz, młodszy brat Stanisława hr. Tarnowskiego (jednego z głównych ideologów konserwatywnego środowiska Stańczyków) wraz z oddziałem wyszedł z Krakowa na pomoc powstańcom. W trakcie przekraczania rzeki powiedział z młodzieńczym zapałem i wiarą w napoleońską gwiazdę, że „Oto nam świeci Słońce Austerlitz”. Chwilę potem padł przeszyty rosyjską kulą. Czyżby ta kula w piersi młodzieńca nie była na wagę naszego wielkiego szacunku i czci?

Mundury dla powstańców

Powstanie Styczniowe nie miało dobrej historiografii. W dużej mierze pisali ją bowiem historycy związani właśnie z nurtem konserwatywnym, czasem biorący aktywny udział w politycznym sporze między białymi i czerwonymi. Trudno więc oczekiwać, żeby pisali oni historię, w którą sami byli uwikłani, obiektywnie. Tak na przykład zaczął swoją „Rzecz o roku 1863” Stanisław Koźmian: „Wszyscy zawinili w wypadkach, nad któremi zastanowię się. (…) Pragnę zatem wytłumaczyć, dlaczego w błędzie popełnionym przez nierozważnych wzięli udział roztropni i dlaczego zeszli tam, gdzie wiódł bezrozum, lekkomyślność, w końcu szał”. Mikołaj Berg, który napisał jedno z pierwszych opracowań, był Rosjaninem i działał na zlecenie namiestnika carskiego. Podstawowe źródła to zeznania ze śledztw powstańczych dowódców spisywane w cytadeli. Wielu z nich było już załamanych, wielu kręciło, inni chcieli przypodobać się przesłuchującym, a niektórzy – niestety – byli najwyraźniej carskimi kapusiami.

Zwrócił na to uwagę Józef Piłsudski, zarówno w serii wykładów z 1913 r. prowadzonych z okazji 50. rocznicy powstania, jak i w pracy zatytułowanej „22 stycznia 1863 roku”, wydanej jako tom I serii „Boje Polskie w 1914 r.”, podkreślając, że materiał źródłowy dotyczący Powstania Styczniowego należy traktować bardzo krytycznie.

Piłsudski, jeśli chodzi o kwestie militarne, nie zostawił na insurekcji styczniowej suchej nitki. Uważał, że właściwie trudno rozpatrywać ją od strony wojskowej – tak bardzo była nieprzygotowana i prowadzona po amatorsku. Nie zadbano nie tylko o dostawy broni, ale nawet o najzwyklejsze kwestie zaopatrzeniowe (czasem w lesie na umówionym miejscu zjawiała się pięćdziesiątka ludzi, którzy mieli dwie dubeltówki i żadnego prowiantu, nawet na najbliższą dobę), komunikacyjne czy wywiadowcze. Od początku wszystko miało wymiar wybuchu niekontrolowanego społecznego gniewu. Albo – w pewnym sensie – manifestacji ulicznej, która przenosi się do lasów i staje do wojny z regularną armią.

Jednocześnie jednak „Dziadek” dostrzegał niezwykłą wręcz rangę duchową, która spowodowała, że naród poczuł się znowu zjednoczony wielką ideą jednej Ojczyzny. I ten właśnie duchowy wymiar ugruntował dziedzictwo, na którym potem można było budować kolejne kadry patriotów. Kadry, które skutecznie wywalczyły wolną Polskę. To duchowe dzieci Powstańców Styczniowych biły się w Legionach. Całe dwudziestolecie międzywojenne było opromienione blaskiem powstańczej legendy – świadczyły o tym dziesiątki publikacji i książek. A także niezwykła estyma, jaką darzono powstańców. To właśnie w tej nowej, wolnej Polsce obdarowano ich mundurami wojskowymi, co było symbolicznym uznaniem, że należeli do regularnej polskiej armii.

Zapobiec rusyfikacji

Jednocześnie jednak to samo powstanie było często przedmiotem niesprawiedliwych, nieuzasadnionych ataków, sądów dokonywanych w posthistoryczny sposób, nieuwzględniających wielu czynników, które wpłynęły na taki, a nie inny przebieg powstania. Miało jednak także swoich gorących obrońców. Bronił go Jasienica w „Dwóch Drogach”, wskazując, że dzięki twardemu oporowi udało nam się odeprzeć akcję rusyfikacyjną, nawet jeśli wiązało się to ze społecznymi kosztami. Pięknie napisał także Franciszek Rawita Gawroński we wstępie do „Roku 1863 na Rusi”. Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment, gdyż diagnoza tam postawiona, w 1901 r., jest tak aktualna i dzisiaj: „Oczywiście są tacy sędziowie, którzy uznają jeden wynik za słuszny: powodzenie. Kto przegrał sprawę, ten winien. Małoduszność, egoizm polityczny i ludzki, wtłaczanie dziejów narodu w ramy własnych zadań, celów i dążeń, mierzenie wypadków dziejowych skalą długości własnego życia, a u najlepszych i najszczerszych pognębienie moralne, właściwe każdej przegranej – wszystko to wywołało ostre i ujemne sądy o roku 1863. Jakże się z tego cieszą nasi wrogowie! To właśnie jest największe zwycięstwo, jakie oni mogli odnieść nad nami, i odnieśli – najmniej się spodziewając tego. Czyż władca może żądać większego tryumfu jak wywołanie w obozie zgniecionego, lecz silnego jeszcze nieprzyjaciela pogardy i lekceważenia dla własnych przywódców i takich sądów: nie ty jesteś winien, żeś nas z praw ogołocił, żeś przez sto lat rabował nasze mienie narodowe i wypełniał niem swoje muzea i biblioteki; żeś najlepszym obywatelom chleb od ust odrywał za to, że kochali ojczyznę, a karmił nim swoich kruków; nie ty jesteś winien, że nasze dzieci chowają się w twojej mowie i w kłamstwie, że mamy hamulec na ustach, że naszą wiarę i kościoły sponiewierałeś, żeś nam zagarnął nasz dorobek wiekowy – ojczyznę – lecz my jesteśmy winni wobec ciebie i siebie, żeśmy podnieśli rękę, żądając abyś nam zwrócił, coś zabrał! Tak, my jesteśmy winni, bośmy nie mieli siły odebrać. My jesteśmy winni, żeś się stał dla nas surowszym i dzikszym, gdy nas pokonałeś orężem; że odebrałeś nam resztki mienia, trochę praw, jakie zwyciężeni mieliśmy z łaski twojej; myśmy winni, bo pomni na wolność dziadów, na świetną przeszłość, pragnęliśmy posiadać bodaj cząstkę tej wolności, jaką oni posiadali, a pracować dla własnej przyszłości, gdyż to nie godzi się z twoim celem i chęcią. Czy to nie ironia? ”.

Nie drażnić niedźwiedzia?

Po przeczytaniu tego fragmentu można zapytać – czy teraz, w owej „nibywolnej” Polsce – odepchnięcie państwowego uhonorowania tak wielkiej rocznicy, tak wielkiego polskiego zrywu nie byłoby właśnie ironią losu? Czy nie stałoby się swego rodzaju kolejnym zwycięstwem Rosji, dokonanym naszymi własnymi rękami?

W tej próbie umniejszenia rangi rocznicy Powstania widać paniczny strach rządzących. Że tradycja powstańcza znowu zaczyna zasiewać duchowe ziarno. Że czuć ją na ulicach. W czasie marszów i modlitw w rocznice i miesięcznice smoleńskie. Że ona odżywa w Dniu Niepodległości. I że wreszcie – co najważniejsze – może zachwiać tą władzą, która obecnie rządzi. Platforma Obywatelska mieni się przecież partią „racjonalną”. Polityków PiS natomiast wyzywa się od szaleńców. Jeśli tak, to Powstanie Styczniowe stanowi po raz kolejny zagrożenie. Także dla Rosji, gdyż to Matuszka Rasija rozdaje teraz karty w Polsce. I dla trzęsącego przed nią portkami polskiego rządu. Jak inaczej – w kontekście całej tchórzliwej sekwencji zdarzeń związanych ze Smoleńskiem, które ponad honor i obowiązek Polski stawiają „racjonalną” ucieczkę od zadrażnienia stosunków z Moskwą – zrozumieć negację takiej rocznicy, jeśli nie jako kolejną paniczną reakcję w stylu „nie drażnić niedźwiedzia”?

Może w tym miejscu należałoby przytoczyć końcowy fragment manifestu powstańczego, pisanego piórem Ilnickiej: „A teraz odzywamy się do Ciebie, Narodzie Moskiewski! Tradycyjnym hasłem naszym jest wolność i braterstwo ludów, dlatego wybaczamy ci nawet mord naszej Ojczyzny, nawet krew Pragi i Oszmiany, gwałty ulic Warszawy i tortury lochów cytadeli. Przebaczamy ci, bo i ty jesteś nędzny i mordowany, smutny i umęczony. Trupy dzieci twoich kołyszą się na szubienicach carskich, prorocy twoi marzną na śniegach Sybiru. Ale, jeśli w tej stanowczej godzinie nie uczujesz w sobie zgryzoty za przeszłość, jeżeli w zapasach z nami dasz poparcie tyranowi, który zabija nas, a depcze po tobie, biada ci, bo w obliczu Boga i świata całego przeklniemy cię na hańbę wiecznego poddaństwa i mękę wiecznej niewoli, wyzwiemy na straszny bój zagłady, bój ostatni europejskiej cywilizacji, z dzikim barbarzyństwem Azji! – Dan w Warszawie 22 Stycznia 1863 roku”.

Pod manifestem widnieje pieczęć Komitetu Centralnego Narodowego, z Orłem i Pogonią.

Być może i my dzisiaj powinniśmy wsłuchać się w głos naszych przodków sprzed 150 lat. I nie zwracając uwagi na działania sejmu i jego komisji, nie bacząc na to, czy oficjalnie ogłosi czy nie rok 2013 – Rokiem Powstania Styczniowego, po prostu podnieść go do odpowiedniej rangi czcią, którą okażemy sami. Do tego nie potrzeba nam uchwały. Po raz kolejny możemy być silniejsi duchem! Adam Asnyk, poeta związany z powstańczym środowiskiem, napisał w wierszu: „Przez mgły czasu, w otchłań wieków/Zaglądając – widać w dali/Pośród mętnych plemion ścieków,/Wśród burzliwej ludów fali,/Nieśmiertelnych, co przetrwali/Długą kolej pierzchłych wieków”. Asnyk napisał o nas. Dziedzicach duchowej nieśmiertelności…

Tomasz Łysiak

grafika ostańce

zamonit15157.jpg

Odwiedza nas 4 gości oraz 0 użytkowników.

Gościliśmy

1198471
Dzisiaj
Wczoraj
Ten tydzień
W tym roku
Ten miesiąc
Zeszły miesiąc
Od 1 grudnia 2014
1151
281
2322
1194012
9527
11794
1198471

Twoje IP: 54.147.17.95
2024-03-29 07:24:46

Zamonit.pl © 2011-2015. Napoleon Czarny